Hunter: Chcieliśmy zrezygnować z koncertów we Wrocławiu

Możliwość komentowania Hunter: Chcieliśmy zrezygnować z koncertów we Wrocławiu została wyłączona Aktualności

Z wokalistą i gitarzystą zespołu Hunter, Pawłem „Drakiem” Grzegorczykiem, o pozycji grupy na polskim rynku muzycznym, tekstach utworów oraz miłości do zwierząt i Wrocławia rozmawia Filip Bernat.

Hunter

Hunter fot. mat. prasowe

Hunter jest zespołem, który nigdy nie mógł liczyć na duże wsparcie ze strony mediów. Mimo tego macie armię wiernych fanów, kilka złotych płyt, w tym „Imperium”, które wprowadziliście nawet na szczyt notowania Oficjalnej Listy Sprzedaży. Co jest źródłem waszego sukcesu?

Na pewno jest to przede wszystkim kwestia czasu, jakby nie było, gramy już trzydzieści lat. Odkąd pamiętam, nasi fani zostawali z nami raczej długo, niektórzy są przy nas wręcz od samego początku. Wielu z nich przychodzi już na koncerty ze swoimi dziećmi. To niesamowite uczucie, zobaczyć całe rodziny oglądające nas w akcji. Po koncercie spotykamy się z nimi, podpisujemy płyty, robimy wspólne zdjęcia, to są bezcenne chwile. Nastąpiła wymiana pokoleniowa, obecnie na naszych koncertach przeważają młodzi ludzie, co nas zresztą bardzo cieszy. Jeśli chodzi o wsparcie ze strony mediów, to faktycznie zawsze było raczej znikome. Zdarzają się oczywiście audycje autorskie, za co wielki szacunek dla prowadzących, ale to, czego potrzebują najbardziej takie zespoły jak nasz, to power play. Ale to jest nadal dla nas nieosiągalne. I wcale nie chodzi o to, że gramy za ostro. Oczywiście, mamy mocne teksty, które mogą się nie podobać wielu osobom, ale są też takie utwory jak „Pomiędzy niebem a piekłem”, „Cztery wieki później” albo „O wolności”. To są zwykłe ballady rockowe, które mają, mam nadzieję, jakieś przesłanie, jednak na pewno nie takie, które mogłoby komuś zaszkodzić. Ich teksty mają tak naprawdę pozytywny wydźwięk. Mimo to stacje radiowe i telewizyjne nie chcą ich puszczać. Nie wiem, z czego to wynika. Szołbiznes rządzi się dziwnymi prawami. Niby cię szanują, a jednak pomagać nie chcą. Trochę szkoda, bo wierzę, że  jako zespół nadal stoimy po jasnej stronie mocy i są ludzie, którzy mówią, że nasza muzyka bardzo im pomaga w życiu. Dzięki większemu wsparciu medialnemu być może byłaby więc szansa pomóc także innym. No cóż. Nie, to nie. Jakoś sobie poradzimy. Najważniejsze, ze wciąż mamy dla kogo grać. Niezależnie od ilości ludzi przed sceną. Powiem więcej, czasem nawet takie kameralne koncerty mają większą moc niż duże festiwale, na których często zdarza się przypadkowa widownia.

Nie kusiło was nigdy, żeby nagrać bardziej komercyjny album i walczyć o wysokie miejsca na listach przebojów?

Myślę, że największa siła tego, co robimy, tkwi w tym, że robimy to z sercem. Taka bardziej komercyjna płyta zwyczajnie nie byłaby szczera. Celowe podkładanie się zdecydowanie nie jest w naszym stylu. Owszem, mamy takie utwory, które spokojnie można by było puszczać w radiu czy telewizji. Tak się jednak nie dzieje, więc to właściwie zamyka temat.

Pamiętam, że nagrywając płytę „Imperium” mówiliście, że wiele osób może się przez nią obrazić. Prognozy się spełniły?

Już sam fakt, że te utwory znowu nie spotkały się z zainteresowaniem mediów, mówi właściwie wszystko. I trudno się dziwić, to raczej nie są piosenki, które lubią stacje radiowe, poruszają zbyt trudne tematy. Polacy nie lubią słuchać w radiu utworów, które zmuszają ich do zbyt głębokich przemyśleń czy refleksji. Bezpieczniejsza jest prosta papka, która nikomu nie zaszkodzi.

Wasza trzecia płyta, T.E.L.L.I…, została nagrana także w wersji anglojęzycznej. To była próba podbicia rynków zagranicznych?

Tak, chociaż nieszczególnie udana. Wytwórnia nie bardzo się do tego przyłożyła, nam zabrakło kontaktów, które mogłyby pchnąć to dalej. Sprawa rozeszła się po kościach.
A teraz? Próbujecie wyjść ze swoją muzyką poza Polskę?
Chętnie byśmy to zrobili, ale zwyczajnie nie wiemy jak.

Pisząc tekst do piosenki wiesz, o czym będzie traktować?

Nie. Po prostu biorę długopis i zaczynam pisać. Mam w głowie linię melodyczną, wiem jak utwór ma brzmieć i staram się, żeby tekst do niego pasował. Jednak nigdy nie piszę na zapas. Najpierw powstaje muzyka, dopiero potem słowa. Tak jest za każdym razem.

Nagraliście teledysk do „Imperium uboju” w prawdziwej rzeźni, wideo do „PSI” przedstawia schronisko w Szczytnie. Skąd w was tyle miłości do zwierząt?

A to nie każdy tak ma? (Śmiech). Po prostu poruszają nas takie rzeczy jak porzucone zwierzaki. Pomagamy jak możemy. Dzięki zbiórce, którą przeprowadziliśmy w trakcie minikoncertu akustycznego udało się wybudować kwarantannę dla kotów. Nasz basista, Saimon, bardzo długo pracował w tym schronisku. Zresztą cały czas staramy się je wspierać na różne sposoby. Ludzie są ważni, ale nie jesteśmy sami na tej planecie więc jeśli jest okazja, by pomóc zwierzęciu, to trzeba to zrobić.

Gracie już od trzydziestu lat, a macie na koncie dopiero sześć albumów…

Nie wiem, nie liczę (śmiech).

…skąd takie długie przerwy między kolejnymi płytami?

To wynika w większości wypadków z braku wydawcy i braku pieniędzy. Nagranie płyty to w tej chwili trzydzieści-czterdzieści tysięcy, a produkcja kosztuje drugie tyle.

Lubicie grać we Wrocławiu?

Obecnie to jedno z naszych ulubionych miejsc, do którego uwielbiamy wracać choć kilka lat temu chcieliśmy z niego zrezygnować.

Dlaczego?

Dla nas koncert we Wrocławiu oznacza przejazd przez całą Polskę oraz spore koszty, a frekwencja była wtedy stosunkowo niska. Oczywiście, ci, którzy przychodzili, zawsze się świetnie bawili i fantastycznie było dla nich grać, jednak w pewnym momencie musieliśmy do tego dokładać, a na to zwyczajnie nie było nas stać. Stwierdziliśmy więc, że na jakiś czas odpuścimy sobie Wrocław i zrobimy sobie od niego co najmniej dwa lata przerwy.

I zrobiliście?

Nie. Jakiś czas po podjęciu tej decyzji musieliśmy zagrać jeszcze jeden koncert, w klubie Od Zmierzchu do Świtu”. I byliśmy w szoku, ponieważ przyszło na niego około sześciuset osób. Kolejka od drzwi sięgała ulicy. Od tego czasu było już tylko lepiej. Nagle okazało się, że Wrocław jest jednym z najmocniejszych miejsc na naszej mapie koncertowej.

Jak kojarzy ci się to miasto?

Jest przepiękne i ma niesamowity klimat. Widać to nawet w miejscach, w których mieliśmy okazję grać, czy to w Starym Klasztorze, czy w Od Zmierzchu do Świtu. Ogromne wrażenie robi na mnie architektura i przede wszystkim zabytki, o które Wrocław bardzo dba. Często jest tak, że przyjeżdżając do klubu na koncert, nie mamy czasu, żeby gdzieś wyjść i pozwiedzać. Jednak we Wrocławiu zawsze staramy się wykorzystać każdą wolną chwilę na jakiś spacer, żeby choć przez chwilę popatrzeć na te piękne, stare budynki i wchłonąć trochę tego unikalnego klimatu. To zawsze dodaje sił. No i ludzie… Równie piękni jak ich miasto. Jestem tu bardzo szczęśliwy i zupełnie nie byłem zaskoczony faktem, że stał się Europejską Stolicą Kultury. W pełni na to zasłużyliście.